środa, 26 sierpnia 2015

Kupione-nietrafione część III - zapachy kupione "w ciemno"

Pamiętam siebie z czasów przed perfumomaniactwem (swoją drogą nie było to tak dawno temu ;)). Kiedy ulubiony flakonik perfum (tak, liczba pojedyncza to nie przejęzyczenie - JEDEN flakonik ;)) nieubłagalnie stawał się coraz bardziej pusty, wyruszałam na długoterminowe pielgrzymki do perfumerii. Spędzałam tam zazwyczaj srogie godziny, zawracając głowy wszystkim możliwym konsultantkom i wylewając na siebie wiadra testerów - byleby tylko wybrać idealny dla mnie zapach i nie wtopić kasy. Jak jest dziś? Nie muszę mówić, każda szanująca się perfumomaniaczka zna to uczucie, kiedy czytając recenzje i analizując poszczególne nuty ogrania ją poczucie, że odkryła właśnie ZAPACH SWOJEGO ŻYCIA i nie ma absolutnie żadnej szansy, by z zakupem wstrzymać się choć jeden dzień, do czasu przetestowania zapachu w perfumeriii - wszak zawsze akurat da się znaleźć w internecie jakąś NIEBYWAŁĄ OFERTĘ i przepuszczenie jej byłoby grzechem. W 99% przypadków okazuje się, że oczywiście wyobrażenie o zapachu jest diametralnie różne od rzeczywistości. Na szczęście w wielu przypadkach powstrzymuję się w czas i kończę na zakupach próbek lub odlewek. Niekiedy jednak perfumowa chcica bierze górę nad instynktem samozachowawczym i przyznaję bez bicia, że wiele razy wtopiłam sporą kasę w zakupy w ciemno. Oto kilka moich sztandarowych i pamiętanych przeze mnie wyjątkowo dotkliwych wtop:

CHOPARD MADNESS

Natrafiłam na ten zapach, kiedy szukałam mniej skórzanej wersji Aury Loewe. W internecie perfumy Choparda wychwalano pod niebiosa, wskazując, że to prawdziwe, różane szaleństwo. Już wtedy powinna zapalić mi się lampka ostrzegawcza - wszak róża to nie jest mój ulubiony kwiat w perfumach. Jako że zapach jest już unikatem, kiedy natrafiłam na aukcję w przyzwoitej cenie, ne mogłam powstrzymać moich palców przed kliknięciem uroczej, czerwoniutkiej flaszki. Kiedy kilka później przesyłka dotarła, zdaje się, że nawet nie dałam rady użyć Madness globalnie. Zamiast zadziornych, dzikich różyczek przyprawionych pieprzem i ułożonych na suchej, drewnianej bazie, dostałam 100% zapach leciwego olejku bułgarskiego... Najbardziej klasyczny przykład róży, której niecierpię, jaki tylko mogę sobie wyobrazić... Flaszka w oka mgnieniu opuściła moje włości, ale że był to unikat, przynajmniej nie wtopiłam kasy i sprzedałam go jeszcze z zyskiem ;)

F by FERRAGAMO SALVATORE FERRAGAMO

Uwielbiam dom mody Ferragamo i obok żadnej propozycji perfumeryjnej tej marki nie przechodzę obojętnie. Większość zapachów mogę spokojnie potestować w Sephorze, ale niestety kuszące mnie swego czasu intensywnie F by Ferragamo od wielu lat nie są już dostępne w Polsce. Za zapach mojego życia uznałam je, kiedy jedna z forumowych koleżanek wychwalała ich domniemaną porzeczkowość. Ja byłam wtedy akurat świeżo po gorzkiej przygodzie z Manifesto (KLIK) i pragnęłam ukoić serce jakimś udanym wcieleniem tego owocu. Dość długo powstrzymywałam się jednak przed zakupem w ciemno. Uległam dopiero, gdy jedna z czołowych internetowych perfumerii wystawiła flaszki 30 mililitrów w super okazyjnej cenie. Coś około 30 zł. Pomyślałam, że tyle mogę wtopić. Niestety, podczas realizacji zamówienia odebrałam telefon, w którym poinformowano mnie, że zapas małych F się wyczerpał, ale mogę w okazyjnej cenie (a jakże :P) nabyć 90 ml... No cóż -  ciekawe, czy Wy byście odmówili :P... Kiedy flaszka znalazła się w moich rękach, ochoczo spryskałam się jej zawartością i... z prędkością strusia pędziwiatra pognałam pod prysznic ;). Zamiast drzewnej porzeczki otrzymałam zapach klasycznego proszku do prania. Ostrego, taniego, wiercącego dziurę w głowie. Perfumy znalazły szybko nową właścicielkę, a ja trochę żałuję, że je sprzedałam, bo buteleczka F jest fenomenalna - jedna z najpiękniejszych flaszek, jakie miałam w rękach... No ale cóż - chyba nigdy w życiu nie czułam, że pachnę tak tanio i sztucznie jak po użyciu F by Ferragamo...

PARISIENNE EDT YVES SAINT LAURENT
Kocham z całego serca Parisienne w wersji perfumowanej i uwielbiam szczerze wszelkie zimowe flankiery tego zapachu. Niestety, totalnie nie sprawdzają się one u mnie wiosną i latem, potrzebuję wtedy czegoś lżejszego. Kiedy w internecie wyczaiłam w okazyjnej cenie Paryżankę w wersji EDT, momentalnie wrzuciłam ją do koszyka i oczyma wyobraźni czułam już jej zieloność, świeżość i niebanalność. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast ciekawej interpretacji jednego z moich ulubionych zapachów, otrzymałam flakon z... popłuczynami po oryginale. EDT to dla mnie mililitr EDP rozcieńczony po brzegi wodą. Takie rozwodnione, pozbawione wyrazistości niewiadomo co. Cóż, z uroków Parisienne korzystam jedynie jesienią i zimą, bo EDT szybko została puszczona dalej w świat.



To tylko kilka wtop, które utkwiły mi w pamięci. W ciągu ostatnich miesięcy rozczarowałam się też srogo na kupionych w ciemno Elie Saab EDP Intense i Alien Aqua Chic, ale o tych wypadkach może opowiem, kiedy indziej... Zastanawiam się też, czy potrafię wskazać zapach, który kupiłam bez testowania, a który okazał się strzałem w dziesiątkę (albo chociaż w piątkę ;)) i niestety, chyba takiego nie było ;). Obecnie kusi mnie Chloe Intense :P

zdjęcia: fragrantica.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz