czwartek, 25 września 2014

Testowanie - wrzesień 2014 - w poszukiwaniu drzewnego miodu i różano-pieprznego drzewa

Poszukiwanie kolejnych perfum, które spełnią moje wygórowane oczekiwania ( ;) ) i będą mogły kandydować do dołączenia do mojego zbioru przebiegały we wrześniu dwutorowo - z jednej strony szukałam pieprznie-różanego mokrego drzewa na późną jesień, a z drugiej -  drzewnego, otulającego miodu na zimowe wieczory. Oto garstka produktów wybranych do testów w minionym miesiącu:



W POSZUKIWANIU DRZEWNEGO MIODU


Poszukiwania idealnego miodu rozpoczęłam od najoczywistszej oczywistości czyli Elie Saab Le Parfum. Na wymiance zdobyłam kiedyś 5 ml odlewkę, ale dopiero teraz zachciało mi się "miodowości" i wzięłam Le Parfum w testowy wir ;) Miodu w Elie Saab jest cała beczka, ale pierwsze skrzypce w tej kompozycji grają kwiaty pomarańczy i jaśminu. Są to składniki, które potrafią zadusić i niestety w niektórych sytuacjach zapach całkowicie mnie przytłaczał, powodował ból głowy. Poza tym lepiej chyba sprawdzi się wiosną, bo to kompozycja na wskroś kwiatowa. Tak pożądanego przeze mnie w tym sezonie drzewa - brak. Na razie skreślam Elie Saab z listy chciejstw, ale nie wykluczam, że za jakiś czas powrócę do testów.





Kolejnym domniemanym miodem marzeń miał zostać Nilang  Lalique. Coprawda w jego składzie
nie ma tej nuty, ale czytałam opinie dziewczyn, które opisywały zapach właśnie jako miodowy. Gdy nieoczekiwanie nadarzyła się okazja na zakup 10 ml odlewki, nie wahałam się ani chwili. Nilang według mnie pachnie gorącym sokiem zrobionym z kolorowych cukierków. Mimo iż to zapach słodki, nie jest duszny ani przytaczający, bo zrównoważono go paczulą. Paczula ta jest piękna, wytrawna i nie ma szans, by doszukać się w niej kurzu czy ziemniaków z piwnicy. Jest to zapach cieplutki i  otulający. Wyobraźcie sobie, że jesteście w górach, za oknem szaleje śnieżna zamieć, a Wy siedzicie sobie bezpiecznie przy kominku i grzejecie ręce kubkiem parującej herbaty z dodatkiem slodkiego, gęstego soku. Tak dla mnie pachnie Nilang. Jestem uczulona na przesłodzone zapachy i uciekam, gdy tylko wyczuję w promieniu kilometra ulepy typu LVEB, a Nilang mogę nosić globalnie i mnie nie drażni. Mimo iż doceniam urok tej cukierkowo-paczulowej mieszanki to jednak nie moja bajka zapachowa. Ponadto nie odnalazłam w niej miodu, którego pilnie w tym sezonie szukam. Myślę, że odlewkę zużyję bez bólu, ogrzewając się zapachem w mroźne, zimowe wieczory, ale na całą flaszkę się nie zdecyduję.

Poszukiwania miodowego zapachu trwają! W najbliższym czasie będę chciała przetestować Gucci by Gucci, Estee Lauder Sensuous i Guerlain L'instant :)



NA TROPIE PIEPRZNO-RÓŻANEGO DRZEWA

Paestum Rose Eau D'Italie to tzw. "nisza", czyli perfumy niedostępne w komerycyjnych perfumeriach typu Sephora czy Superpharm. Są to zapachy rzadsze, bardziej kontrowersyjne, z reguły nienoszalne dla przeciętnego klienta sieciówek i często dużo droższe. Pierwszy raz usłyszałam o Paestum Rose rok temu, kiedy  pytałam na perfumowym forum o zapach podobny do Aury Loewe, ale pozbawiony akordu skórzanego, którego niecierpię. Zaproponowano mi właśnie perfumy Eau D'Italie. Kiedy tylko zobaczyłam opis tej kompozycji byłam niemal zdecydowana zamawiać go w ciemno. Odstraszyła mnie na szczęście cena ;) W tym roku temat powrócił i kupiłam sobie próbkę celem testów. Och, jak strasznie się rozczarowałam! Oczekiwałam kościelnej róży -  ususzonej, drewnianej, pieprznej, kadzidlanej,  a dostałam zapach odświeżacza do toalet o zapachu leśnym, w którym nie odnalazłam ani grama róży... W dodatku nie wyczułam w zapachu niczego, co wskazywałoby na jego ekskluzywaność - nie ewoluował na skórze, pachniał liniowo i nieciekawie, a trwałość nie powalała. Z jednej strony - żałuję, z drugiej odetchnęłam z ulgą - 400 zł zostało w kieszeni ;) Wraz z Paestum Rose zamówiłam próbkę jednej z najsłynniejszych niszowych kompozycji - mowa o Dzongkha L'Artisan. Póki co miałam je raz na nadgarstku i kurcze... nie potrafię w nich odnaleźć tego, o czym piszą recenzenci... Dla mnie nie pachną jak indyjskie stragany pełne przypraw, odległe kraje, kwintesencja orientu... Czuję tylko i wyłącznie... aptekę. Cóż, nisza chyba nie dla mnie... Niemniej jestem bardzo ciekawa, jak odbierze taki zapach otoczenie i zamierzam przetestować go globalnie i zdać Wam obszerniejszą relację niebawem ;)



Kolejny zapach jako tako znałam, bo często padał ofiarą moich testów w perfumerii i cały czas gdzieś tam chodził mi po głowie. Givenchy Play Intense for her wydaje się idealny na deszczową aurę i listopadową szarugę. Nie odnajduję w nim może zbyt wiele pieprzu, ale zapach jest mocno drzewny. Wwąchując się w nadgarstek przenoszę się do liściastego lasu. Pada siarczysty deszcz, więc drzewa są mokre, żywicze, a wokół nich rosną krzaki skarlałych róż ze zwiniętymi pąkami. Co dziwne - nuty róży w tych perfumach nie ma - jest za to cała gama orientalnych kwiatów, które nadają kompozycji niebanalnego charakteru. Zapach jest lekko otulający, ale nie staje się zbyt kremowy, co często ma miejsce w przypadku perfum z sandałową bazą.  Jak na razie - BINGO! Czuję, że w najbliższej przyszłości flaszka będzie moja!


I na Play Intense  for her miałam zakończyć poszukiwania wymarzonego drewna, ale "przypadkiem" psiknęłam sobie w Sephorze na nadgarstek wspomnianą wyżej Aurę Loewe i o dziwo, nie poczułam ani grama skóry! Na pewno będę testować ten zapach dogłębniej :) Po głowie chodzi mi też Elle YSL...



A jakim kluczem Wy się kierujecie testując perfumy? Tak jak ja - wyobrażacie sobie idealny zapach i próbujecie go potem znaleźć w dostępnym asortymencie? A może testujecie na oślep, licząc, że któraś z kompozycji po prostu okaże się TĄ jedyną?



PS. Na zdjęciu na górze widzicie także próbki Chloe i Chloe Love. Testowałam je we wrześniu, ale wspomnę o nich w poście poświęconym w całości zapachom Chloe.


niedziela, 21 września 2014

Najpiękniejsze reklamy perfum - część I

Nie da się przecenić roli jaką przy budowaniu kultowości perfum odgrywa wytworzona wokół nich otoczka - pobudzające wyobraźnię opisy producenta, coraz oryginalniejsze flakony, będące niekiedy prawdziwymi dziełami sztuki i piękne, pełne erotyzmu reklamy z udziałem czołowych "it girls" tego świata. Widzimy taką celebrytkę ubraną w strojną suknię, wijącą się w rytm hitowego utworu, za którą ustawia się wianuszek hiperprzystojnych adoratorów odzianych w idealnie skrojone garnitury i od razu nabywamy pewności, że trzymany przez nią flakonik musi kryć w sobie wyjątkowy zapach. Ja osobiście uwielbiam reklamy perfum - wiele razy dałam się im omamić i podniecona leciałam do perfumerii w dniu premiery, by przetestować, co też kryją w środku eksponowane w klipach flakony. Nie muszę chyba dodawać, że rzeczywistość bardzo często okazywała się bolesna i sensualna reklama sprytnie tuszowała banalne wnętrze ;) Dziś przedstawiam  pięć moich absolutnie ukochanych klipów, ale na pewno na tym się nie skończy i za jakiś czas będę chciała uraczyć Was kolejną porcją :) Nie przedłużając już:


Parisienne Yves Saint Laurent 

Muszę przyznać, tak zupełnie szczerze, że nie mam pojęcia, czy w ogóle miałabym te perfumy w swojej kolekcji, gdyby nie rozkładająca na łopatki reklama z Kate Moss. Kokainowa królowa w skórzanej sukience jedzie przez klimatyczny Paryż rodem z wyobrażeń wszystkich niedoszłych poetów, okładając się dorodną różą i  wspominając nocne spazmy w aksamitnej pościeli. Jakby tego było mało w tle słyszymy wypasiony cover "I Feel You" Depeche Mode, a na obraz nałożono boski, fioletowy filtr. Świat idealny. Też tak chcę. A sam zapach? Pachnie ładnie i oryginalnie, ale nie jest nawet w 1/100 tak seksowny jak jego filmowa wizualizacja.





 Ricci Ricci Nina Ricci 

Reklama Ricci Ricci to chyba najsłodsze 20 sekund, jakie kiedykolwiek uwieczniono na taśmie filmowej. Bajkowa muzyczka, przemykająca kicia, śliczne uszka, urokliwe dziewczę zaczepiające oblubieńca. A kiedy słyszę wyszeptane aksamitnym głosikiem "ricci ricci" mam ochotę lecieć do Superpharm po największą dostępną butelkę tych perfum. A potem sobie przypominam, że to rozwodniony rabarbarowy kompocik i mi przechodzi. A potem oglądam ponownie i znów zaczynam ich pożądać ;) I tak toczy się gra o moją duszę ;)





La Petite Robe Noir Guerlain

  Jeśli kiedykolwiek pragnęłam zostać sławną aktorką albo modelką to głównie po to, by stać się twarzą jakiś perfum Guerlain. Tym razem marketingowcy francuskiego kosmetycznego potentata postanowili dać prztyczka w nos wszystkim złotowłosym ślicznotkom, czekającym na angaż w kampanii Małej Czarnej i ofiarowali główną rolę wiotkiej, animowanej laleczce. Pomysł bardzo mi się podoba i zarówno ten, jak i wszystkie kolejne filmiki reklamujące LPRN są urzekające. Muszę  jednak przyznać, że zupełnie nie oddają mrocznego charakteru moich ulubionych perfum.





Shalimar Guerlain

Legendy o powstaniu Taj Mahal, miłości szaha Jahangira do swojej wyjatkowej żony i pięknie ogrodów Shalimar budują niesamowitą aurę wokół słynnych perfum Guerlain. W jakiś magiczny sposób półminutowa reklama z wijącą się w pościeli nagą Natalią Vodianovą daje radę opowiedzieć tę historię i przenieść mnie w odległy świat Orientu. Shalimar to niezwykle wymagający zapach, do którego jeszcze nie dorosłam, ale atmosfera wytworzona wokół niego  - z tą cudowną reklamę włącznie -  sprawia, że z całego serca pragnę go oswoić i powiedzieć pewnego dnia, że jest  "mój".



 

Midnight Poison Dior

Mroczna Eva Green w nowoczesnej interpretacji bajki o wyzwolonym Kopciuszku i bleterkowy test Nocnej Trucizny sprawiły, że także zapragnęłam poczuć się, jak na balu u księcia i nabyłam pospiesznie miniaturkę reklamowanego specyfiku. Niestety, okazało się, że moja skóra jest bardziej żabia niż księżniczkowa i zamiast olśniewających, balowych komnat dostałam ziemniaki w zamkowej, zawilgotniałej piwnicy ;) Ach, ta kapryśna paczula... Ale filmik przecudowny!






A jak na Was działają reklamy perfum? Macie tak jak ja jakieś guilty pleasures, które kupiliście tylko i wyłącznie z uwagi na przekonującą kampanie? A może jesteście trochę mądrzejsi i mniej podatni na wpływy? ;)






piątek, 19 września 2014

Kupione - nietrafione część I - YSL Manifesto

"Kobieta zmienną jest" jak mówi znane powiedzenie , a ja dodałabym drugą część "a w szczególności w kwestii perfum" ;) Zapach uznany podczas perfumeryjnych testów za piękny potrafi stać się po kilku godzinach straszydłem, a z perfum, które pięknie leżały na skórze zimą, latem potrafi wyjść jakaś potworna nuta. Do tego każdy zapach ma prawo się zwyczajnie znudzić albo zacząć kojarzyć z jakąś niemiłą sytuacją. W tej serii chciałam Wam przedstawić kilka flakoników, które mimo iż w chwili kupna wydawały się ósmym cudem świata, nie zagrzały długo miejsca w mojej kolekcji ;) Na pierwszy ogień moja największa trauma:

 Yves Saint Laurent - Manifesto 


źródło: wizaż.pl
Moja urzekająca historia z zapachem YSL to sztandarowy przykład, jak NIE należy kupować perfum ;) Któregoś marcowego dnia 2013 roku smętnie włóczyłam się po galerii handlowej z ewidentnie "powypłatowym" portfelem. Cel był prosty -  "coś" sobie kupić. Mierzone tego dnia spodnie  wybitnie na mnie nie leżały, nie chciało mi się zmywać makijażu, by testować podkłady, a nie zwariowałam jeszcze, by kupować sobie dla poprawienia nastroju sprzęt AGD ;) Wybór padł na perfumy. Stanęłam przed uginającym się od uroczych buteleczek krzyczących "weź mnie do domu" regałem w Sephorze i mój wzrok powędrował w pierwszej kolejności w stronę szeroko reklamowanej w tamtym czasie nowości - See by Chloe, która kusiła nie tylko spisem nut, ale i prześlicznym flakonikiem. Psik na bleterek. Mmmm, przyjemny. W tym czasie zdołała dołączyć do mnie wyszminkowana i uprzejma pani-sephorzanka i z uroczym uśmiechem zapytała "Czy pomóc pani wybrać jaki zapach?" "A tak, poproszę. Coś kwiatowo-drzewno-orientalnego". Na kolejny bleterek poleciało Belle d'Opim YSL, potem nasz dzisiejszy bohater - Manifesto. Od niechcenia psiknęłam się jeszcze Seductive Guessa, który gdzieś tam mi świtał w głowie od pewnego czasu, ale wydawał się zbyt waniliowy.

Wyposażona w cztery papierki wypsikane domniemanymi zapachami mojego życia ruszyłam połazić sobie trochę w kółko i zrobić spożywcze zakupy w Almie. Po kilku minutach wygrzebałam z kieszeni pachnące bleterki. Piękno-flakoniaste See pachniały banalnie, podejrzany o waniliowość Guess zrobił się... nieznośnie waniliowy ;), a Belle D'opium pachniały jakoś dziwnie. Wtedy mój nos wwąchał się w Manifesto i doznałam olśnienia. Pysznie soczyste czarne porzeczki uroczo wwiercające się w dymne kadzidło! Czy nie o takim zapachu zawsze marzyłam??? Biegiem do Sephory! Bo jeszcze mi wykupią!!!


"O, wróciła pani. Coś się pani spodobało?" - pani sephorzanka powitała mnie z entuzjazmem. Wskazałam na Manifesto i ekspedientka ochoczo psiknęła mi je na nadgarstek. Przyłożyłam nos i oniemiałam tego dnia po raz drugi! Ależ to piękny zapach! Spełnienie moich snów. "Biorę! Oczywiście, że biorę!" - niemal popędzałam obsługującą mnie dziewczynę. Już przy kasie spytałam jeszcze "A może mi pani powiedzieć, jakie tu są nuty?". "Bergamotka, porzeczka, konwalia, jaśmin, cedr, drzewo sandałowe, wanilia" "WANILIA???" - odezwał się mój instynkt samozachowawczy. "Ojej, ale ja nie lubię wanilii" "Niech się pani nie martwi, bardziej czuć drzewo sandałowe, taki lekki orient". "Aha, to okej". "250zł(30 ml)" "Proszę" "Dziękuję". W prezencie próbka bazy na rozszerzone pory z Sephory (czterdziesta w tym roku, aż tak je widać?) i podkładu dla murzyna ("jak się pani opali latem, będzie idealny"). W tym momencie nadal czułam, że wygrałam na loterii...

Rzeczywistość zaczęła dopadać mnie 5 minut później w tramwaju nr 3, kiedy moje dymne porzeczki na drzewnej bazie zaczęły wypuszczać z siebie smugi wanilii... Coraz mocniej i mocniej. "Ale jak to?" "Przecież pani mówiła, że wanilii nie czuć?" Kiedy dojechałam do domu minę miałam już mocno nietęgą. Trzeba też dodać, że w tym momencie mogłam jeszcze wszystko odkręcić - flakonik spoczywał nietknięty na dnie czarnej papierowej torebki i można było go bez konsekwencji zwrócić. Ale widać wanilia wykazuje właściwości neurodegradacyjne dla mózgu, bo jakby nie dowierzając w to, co się dzieje odfoliowałam kartonik, wyciągnęłam śmieszną flaszkę (gdzież jej tam do Chloe...) i spsikałam się cała od góry do dołu, chcąc sobie udowodnić, że CZUJĘ PORZECZKI CZUJĘ DYM CZUJĘ DRZEWA NIE CZUJĘ WANILII... Bull shit. CZUŁAM JUŻ TYLKO I WYŁĄCZNIE WANILIĘ. I to wanilię najgorszą z możliwych. Płaską, odświeżaczową, przypominającą esencję do ciasta. Laktację mlekiem waniliowym. Zapasy w budyniu. Ble. Fe. Ohyda. Płacz. Zgrzytanie zębów. Gdzie są moje porzeczki? Gdzie moje kadzidło? Gdzie jest moje 250 zł? To musi być zły sen. To nie dzieje się naprawdę...

Poszłam do pracy. Prowadziłam aerobik i kiedy spociłam się, miałam wrażenie, że jedzie ode mnie tą okropna wanilią na kilometr. Spróbowałam jeszcze następnego dnia. Nie dało się tego nosić. Byłam bliska popełnienia samobójstwa, kiedy czułam od siebie ten zapach. Próbowałam oglądać raz po razie boską reklamę Manifesto z cudowną Jessicą Chastain, wmawiając sobie, że chcę być jak ona. Nie. Nie. Nie. Nie chciałam mieć tego obrzydlistwa w swoim domu ani dnia dłużej. Wystawiłam na wymiankę i wymieniłam za pierwszy zaproponowany mi zapach bez wanilii w składzie. Od razu też pobiegłam na pocztę, by wysłać Manifesto jak najdalej w świat. Musiałam też wyprać pościel, bo zapach okazał się mieć mocarną trwałość i projekcję.

Do teraz kiedy czuję kogoś wypsikanego Manifesto, uciekam, a kiedy przy któryś zakupach dostałam próbkę, ze wstrętem wyrzuciłam ją od razu po wyjściu ze sklepu... Dodam jeszcze, że wielokrotnie testowałam potem pozostałe zapachy, wąchane przeze mnie feralnego dnia (z Belle d'Opium nawet zaprzyjaźniłam sie na dłużej) i KAŻDY (nawet uznany za "zbyt waniliowy" Guess) z nich byłby lepszym wyborem niż potworek od YSL. 

A czy Wam zdarzyło się kiedyś kupić aż tak niedopasowane perfumy? ;)








Moje perfumy - lato 2014

Czym pachnie (a raczej pachniało ;)) moje lato? Na pewno nie sezonówkami Escady, "summerami" Calvina Kleina ani nawet nie DG Light Blue. Nie przepadam za zapachami kwiatowo-owocowymi (oczywiście jest kilka wyjątków potwierdzających regułę), nie lubię zbytniej słodyczy w perfumach-kompotach, wonie z kategorii "wodnej" często ewoluują na mojej skórze w zapach podgniłych łodyg (Acqua di Gioia), a składniki takie jak ogórek, melon czy arbuz to zupełnie nie moja bajka. Moje letnie zapachy muszą być orzeźwiające, świeże, subtelne, ale wyczuwalne i niebanalne. Cenię sobie zapachy naturalne, mało chemiczne i dlatego prym wiedzie u mnie niezaprzeczalnie cudowna seria Guerlain - Aqua Allegoria. Lubię cytrusy, ale w wersji gorzkiej, wytrawnej, a najcudowniejszy składnik wakacyjnych pachnideł na upały to dla mnie zielona herbata. Pragnę przedstawić Wam moją wesołą gromadkę, która umilała mi wakacje 2014:

Chloe - L'eau de Chloe (edt)


W teorii:
kategoria: szyprowo-kwiatowa
nuty głowy: cytrusy, grejpfrut, cytron, brzoskwinia
nuty serca: róża, woda różana, fiołek
nuty bazy: żywica bursztynowa, cedr, paczula

W praktyce:
Ktoś kiedyś pięknie opisał ten zapach jako "retro pranie"; nuty gorzkich cytrusów układają się w L'eau de Chloe w świeżą, zieloną kompozycję, bez odrobiny słodyczy, trochę trawiastą, ziołową. W dobie kwiatowo-owocowych kompocików to naprawdę wyjątkowa propozycja na lato i nie każdemu się spodoba, właśnie przez lekką szyprowość, która nadaje jej elegancji i retro charakteru. Idealne do białej, zwiewnej sukienki, kapelusika, sandałków na obcasie. Kojarzy się z czystością. Zapach lekki, rześki, ale z klasą. Buteleczka jest boska. Swoje kupiłam za około 150 zł/100ml na stronie pachnidełko.pl



Guerlain - Aqua Allegoria Mandarine Basilic (edt)

W teorii:
kategoria: cytusowo-aromatyczna
nuty głowy: klementynka, kwiat pomarańczy, bluszcz, zielona herbata, gorzka pomarańcza
nuty serca: piwonia, rumianek, mandarynka, bazylia
nuty bazy: drzewo sandałowe, żywica bursztynowa

W praktyce:
 Dla mnie Mandarine Basilic to najpiękniejszy zapach, jaki kiedykolwiek powstał. Niedojrzała mandarynka wpada w haszcze dzikich ziół, bluszczu i rumianku. Zapach nie jest ani mocno owocowy, ani mocno przyprawowy - twórca  idealnie dobrał proporcje składników tak by zapach był lekki, ale charakterny. Urzeka mnie w nim przede wszystkim naturalność kompozycji - mandarynka to lekko dojrzały owoc spadający z drzewa, a nie słodki sok mandarynkowy, bazylia to delikatnie pachnąca bylina z grządki, a nie przyprawa w bolonese, a rumianek i kwiaty nie pochodzą z bukietu w salonie - ukryte są jeszcze w wysokiej trawie i migocą tylko delikatnie w tle, nie dominując ani przez chwilę. Cudowna kompozycja - orzeźwiająca, ale nie banalna, nie za słodka. Rozkłada mnie ten zapach na łopatki. Kupiłam je w Sephorze w promocji minus 20% za około 200zł/75 ml (obecnie niestety podrożały :()



Guerlain - Aqua Allegoria Flora Nymphea (edt)

W teorii:
kategoria: kwiatowa
nuty głowy: nuty zielone, czerwone jagody
nuty serca: kwiat pomarańczy, jaśminowiec, miód
nuty bazy: piżmo, nuty drzewne

W praktyce:
Flora Nymphea to łąka pełna kwiatów w lipcowe, upalne popołudnie. W dodatku na kwiatach pracują pszczoły, zbierając nektar i produkując miód, słychać ich bzyczenie, a kielichy kwiatów uginają się pod ciężarem owadów. Ta Aqua Allegoria pachnie kwiatami i miodem, ale nie są to kwiaty z wazonu ani miód ze słoika - znów mamy do czynienia z kompozycją naturalną, nieprzesadzoną, żywcem wziętą z letniej łąki. Co ciekawe miód nie osładza zapachu, tylko go wyostrza, nadaje mu charakteru. Z kwiatowymi zapachami bywa różnie - wiele kompozycji z białych kwiatów dusi i wywołuje migreny natomiast kwiaty użyte we Florze Nymphea nie mają tych właściwości - są one mocne, charakterne, ale nie przytłaczające. Uwielbiam latem nosić na sobie całą łąkę od Guerlain :) Zapach niestety jest już wycofany, ale nadal można zdobyć go w internecie. Mój dostałam w prezencie na urodziny - pochodził ze strony iperfumy.pl i kosztował około 150zł/125ml






Trussardi - Donna (edp)


W teorii:
kategoria: orientalno-kwiatowe
nuty głowy: cytryna Amalfi, yuzu, nuty owocowe
nuty serca: jaśmin, kwiat afrykańskiej pomarańczy, lotos
nuty bazy: drzewo sandałowe, paczula, wanilia, cedr Virginia

W praktyce:
Donna to zapach najmniej "mój" z wyżej wymienionych. Kojarzy mi się z plażą, słońcem, morzem, tropikami, kolorowymi drinkami pitymi przez panie w bikini, z zapachem rozgrzanej skóry. Tworzą go egzotyczne owoce i orientalne kwiaty skąpane w waniliowo-sandałowej bazie. Zapach jest otulający, lekko kremowy, cielesny. Nie lubię wanilii w perfumach, ale ta tutaj jest mało spożywcza, mało budyniowa, podkreśla jedynie piękno egzotycznej mieszanki, nie dominując. Użyłabym tego zapachu podczas egzotycznych wakacji, a także na wieczorne imprezy na plaży, przy zachodzącym słońcu i chilloutowej muzyce. Jest lekko słodki, ale nie duszący. Donnę kupiłam na allegro od prywatnego użytkownika i zapłaciłam około 120 zł/50 ml z niewielkim ubytkiem.







W przyszłe wakacje na pewno do kolekcji dołączy jeszcze jeden zapach z serii Aqua Allegoria - mówię o figowym Limon Verde. Zużyłam kilka próbek i muszę przyznać, że perfumy te są piękne i bardzo oryginalne. Ale cóż - więcej o nich... za rok ;)