piątek, 19 września 2014

Kupione - nietrafione część I - YSL Manifesto

"Kobieta zmienną jest" jak mówi znane powiedzenie , a ja dodałabym drugą część "a w szczególności w kwestii perfum" ;) Zapach uznany podczas perfumeryjnych testów za piękny potrafi stać się po kilku godzinach straszydłem, a z perfum, które pięknie leżały na skórze zimą, latem potrafi wyjść jakaś potworna nuta. Do tego każdy zapach ma prawo się zwyczajnie znudzić albo zacząć kojarzyć z jakąś niemiłą sytuacją. W tej serii chciałam Wam przedstawić kilka flakoników, które mimo iż w chwili kupna wydawały się ósmym cudem świata, nie zagrzały długo miejsca w mojej kolekcji ;) Na pierwszy ogień moja największa trauma:

 Yves Saint Laurent - Manifesto 


źródło: wizaż.pl
Moja urzekająca historia z zapachem YSL to sztandarowy przykład, jak NIE należy kupować perfum ;) Któregoś marcowego dnia 2013 roku smętnie włóczyłam się po galerii handlowej z ewidentnie "powypłatowym" portfelem. Cel był prosty -  "coś" sobie kupić. Mierzone tego dnia spodnie  wybitnie na mnie nie leżały, nie chciało mi się zmywać makijażu, by testować podkłady, a nie zwariowałam jeszcze, by kupować sobie dla poprawienia nastroju sprzęt AGD ;) Wybór padł na perfumy. Stanęłam przed uginającym się od uroczych buteleczek krzyczących "weź mnie do domu" regałem w Sephorze i mój wzrok powędrował w pierwszej kolejności w stronę szeroko reklamowanej w tamtym czasie nowości - See by Chloe, która kusiła nie tylko spisem nut, ale i prześlicznym flakonikiem. Psik na bleterek. Mmmm, przyjemny. W tym czasie zdołała dołączyć do mnie wyszminkowana i uprzejma pani-sephorzanka i z uroczym uśmiechem zapytała "Czy pomóc pani wybrać jaki zapach?" "A tak, poproszę. Coś kwiatowo-drzewno-orientalnego". Na kolejny bleterek poleciało Belle d'Opim YSL, potem nasz dzisiejszy bohater - Manifesto. Od niechcenia psiknęłam się jeszcze Seductive Guessa, który gdzieś tam mi świtał w głowie od pewnego czasu, ale wydawał się zbyt waniliowy.

Wyposażona w cztery papierki wypsikane domniemanymi zapachami mojego życia ruszyłam połazić sobie trochę w kółko i zrobić spożywcze zakupy w Almie. Po kilku minutach wygrzebałam z kieszeni pachnące bleterki. Piękno-flakoniaste See pachniały banalnie, podejrzany o waniliowość Guess zrobił się... nieznośnie waniliowy ;), a Belle D'opium pachniały jakoś dziwnie. Wtedy mój nos wwąchał się w Manifesto i doznałam olśnienia. Pysznie soczyste czarne porzeczki uroczo wwiercające się w dymne kadzidło! Czy nie o takim zapachu zawsze marzyłam??? Biegiem do Sephory! Bo jeszcze mi wykupią!!!


"O, wróciła pani. Coś się pani spodobało?" - pani sephorzanka powitała mnie z entuzjazmem. Wskazałam na Manifesto i ekspedientka ochoczo psiknęła mi je na nadgarstek. Przyłożyłam nos i oniemiałam tego dnia po raz drugi! Ależ to piękny zapach! Spełnienie moich snów. "Biorę! Oczywiście, że biorę!" - niemal popędzałam obsługującą mnie dziewczynę. Już przy kasie spytałam jeszcze "A może mi pani powiedzieć, jakie tu są nuty?". "Bergamotka, porzeczka, konwalia, jaśmin, cedr, drzewo sandałowe, wanilia" "WANILIA???" - odezwał się mój instynkt samozachowawczy. "Ojej, ale ja nie lubię wanilii" "Niech się pani nie martwi, bardziej czuć drzewo sandałowe, taki lekki orient". "Aha, to okej". "250zł(30 ml)" "Proszę" "Dziękuję". W prezencie próbka bazy na rozszerzone pory z Sephory (czterdziesta w tym roku, aż tak je widać?) i podkładu dla murzyna ("jak się pani opali latem, będzie idealny"). W tym momencie nadal czułam, że wygrałam na loterii...

Rzeczywistość zaczęła dopadać mnie 5 minut później w tramwaju nr 3, kiedy moje dymne porzeczki na drzewnej bazie zaczęły wypuszczać z siebie smugi wanilii... Coraz mocniej i mocniej. "Ale jak to?" "Przecież pani mówiła, że wanilii nie czuć?" Kiedy dojechałam do domu minę miałam już mocno nietęgą. Trzeba też dodać, że w tym momencie mogłam jeszcze wszystko odkręcić - flakonik spoczywał nietknięty na dnie czarnej papierowej torebki i można było go bez konsekwencji zwrócić. Ale widać wanilia wykazuje właściwości neurodegradacyjne dla mózgu, bo jakby nie dowierzając w to, co się dzieje odfoliowałam kartonik, wyciągnęłam śmieszną flaszkę (gdzież jej tam do Chloe...) i spsikałam się cała od góry do dołu, chcąc sobie udowodnić, że CZUJĘ PORZECZKI CZUJĘ DYM CZUJĘ DRZEWA NIE CZUJĘ WANILII... Bull shit. CZUŁAM JUŻ TYLKO I WYŁĄCZNIE WANILIĘ. I to wanilię najgorszą z możliwych. Płaską, odświeżaczową, przypominającą esencję do ciasta. Laktację mlekiem waniliowym. Zapasy w budyniu. Ble. Fe. Ohyda. Płacz. Zgrzytanie zębów. Gdzie są moje porzeczki? Gdzie moje kadzidło? Gdzie jest moje 250 zł? To musi być zły sen. To nie dzieje się naprawdę...

Poszłam do pracy. Prowadziłam aerobik i kiedy spociłam się, miałam wrażenie, że jedzie ode mnie tą okropna wanilią na kilometr. Spróbowałam jeszcze następnego dnia. Nie dało się tego nosić. Byłam bliska popełnienia samobójstwa, kiedy czułam od siebie ten zapach. Próbowałam oglądać raz po razie boską reklamę Manifesto z cudowną Jessicą Chastain, wmawiając sobie, że chcę być jak ona. Nie. Nie. Nie. Nie chciałam mieć tego obrzydlistwa w swoim domu ani dnia dłużej. Wystawiłam na wymiankę i wymieniłam za pierwszy zaproponowany mi zapach bez wanilii w składzie. Od razu też pobiegłam na pocztę, by wysłać Manifesto jak najdalej w świat. Musiałam też wyprać pościel, bo zapach okazał się mieć mocarną trwałość i projekcję.

Do teraz kiedy czuję kogoś wypsikanego Manifesto, uciekam, a kiedy przy któryś zakupach dostałam próbkę, ze wstrętem wyrzuciłam ją od razu po wyjściu ze sklepu... Dodam jeszcze, że wielokrotnie testowałam potem pozostałe zapachy, wąchane przeze mnie feralnego dnia (z Belle d'Opium nawet zaprzyjaźniłam sie na dłużej) i KAŻDY (nawet uznany za "zbyt waniliowy" Guess) z nich byłby lepszym wyborem niż potworek od YSL. 

A czy Wam zdarzyło się kiedyś kupić aż tak niedopasowane perfumy? ;)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz