wtorek, 21 października 2014

Kupione-nietrafione część II - Guerlain Idylle edt i Marc Jacobs Daisy edt

Historii tak traumatycznych, jak ta z Manifesto, na szczęście nie mam więcej na koncie (póki co ;)), ale oczywiście bez problemu potrafię w pamięci znaleźć kilka zapachów, które nie do końca spełniły moje oczekiwania i pozbyłam się ich z kolekcji na dłuuuugo przed końcem buteleczki. Dziś chciałam opowiedzieć Wam o perfumach, które usunęłam ze swoich zbiorów, ale nadal uważam je za wyjątkowo ładne i udane:

Guerlain Idylle edt

Moja przygoda z Idylle pokazuje, że nie zawsze pięknie pachnące perfumy sprawdzają się do noszenia na codzień. Idylle często wąchałam i testowałam w perfumeriach, ale głównie na nadgarstku - miałam przeświadczenie, że zawierają w sobie tyle kwiatów, iż mogą mnie przyduszać użyte globalnie. Pewnego dnia trafiłam jednak w Superpharm na niezłą promocję na ten zapach - 35 ml za 130 zł. To wystarczyło, bym bez żadnych wątpliwości sięgnęła do portfela i wróciła do domu z uroczym flakonikiem. Konwalie, bzy, róże, jaśmin, piwonie - najpiękniej pachnące kwiaty zamknięte w jednej buteleczce okazały się mieszanką iście zabójczą. Zapach był cudowny, ale strasznie zimny i smutny, czułam się jakbym nosiła na szyi ciężki wieniec pogrzebowy. Nie mogłam odmówić Idylle wyjątkowej urody, ale nie pasowały do mnie zupełnie. Czułam się przytłoczona, zdominowana, postarzona o 20 lat i po kilku tygodniach prób oswojenia się z nimi (na zdjęciu czerwoną kreską oznaczyłam zużycie) zdecydowałam się wymienić flakonik na Tresor in Love Lancome. Nadal z pełnym przekonaniem twierdzę, że perfumy Guerlain to o niebo lepsza i bardziej klasowa kompozycja niż zapach Lancome, ale jednak ten drugi noszę na sobie swobodniej, nie czując jego ciężaru. Ta przygoda pokazała mi, że zapachy, które cudownie brzmią wąchane z flakonika niekoniecznie sprawdząją się przy noszeniu globalnym. Mimo wszystko, kiedy widzę w perfumerii Idylle w okazyjnej cenie muszę się powstrzymywać, by nie kupić ich ponownie. Myślę, że kiedyś nie wytrzymam i dzieło Thierry'ego Wassera zagości u mnie ponownie - tym razem jako pachnidło do wąchania z nadgarstka do snu...


Marc Jacobs Daisy edt

źródło: alejka.pl
Czy jest na świecie ktoś nie uległ urokowi flakonu Stokrotki Marca Jacobsa? Nie mogę jednak powiedzieć, że kupiłam Daisy pochopnie. Swego czasu zużyłam całą 10 ml odlewkę - zapach bardzo mi się podobał, ale już wtedy zauważyłam, że ma szalenie słaba projekcję i szybko przestaje być wyczuwalny. Minionej wiosny, kiedy buszowałam po portalach perfumowych w poszukiwaniu czegoś lekkiego i miłego na cieplejsze dni, moja uwaga znów skupiła się na dziele Marca Jacobsa. Testowałam wtedy też dosyć intensywnie L'eau de Chloe i to między tymi dwoma pachnidłami rozegrała się finałowa walka o miejsce na mojej toaletce. Wspomnienie lekko słodkich, niezupełnie dojrzałych truskawek z letniej łąki, skrytych w liściach fiołka i skąpanych w przyjemnym, mydlanym piżmie wygrało jednak z retro świeżością Chloe i kliknęłam na allegro flaszkę Daisy 100 ml za około 200 zł. Zapach okazał się taki, jakim go zapamiętałam  - lekki i delikatny, ale z czasem ta delikatność zaczęła mnie drażnić. Zazwyczaj wybaczam perfumom przyskórną projekcję - jestem egoistką i wystarczy mi, że ja je czuję, w nosie mam otoczenie ;), ale w przypadku Stokrotki po kilkunastu minutach nawet wwąchując się w swoją skórę nie rozpoznawałam ani śladu truskawkowej woni :( Zapach zupełnie nie chciał ze mną współpracować i ulatniał się z mojego ciała z prędkością światła. Nie pomagało psikanie się hurtowymi ilościami, aplikowanie zapachu na wazelinę, liczne dokładki w ciągu dnia - Daisy nie chciała być moja. W końcu niepocieszona sprzedałam flakon i zdecydowałam się na Chloe. Mam nadzieję, że osoba, które je kupiła ma mniej kapryśną skórę od mojej i stokrotka na niej rozkwitnie ;) Mimo tych przejść z zapachem Marca Jacobsa tęsknię czasem za nim  i niewykluczone, że uraczę się kiedyś jakąś śliczną miniaturką ;)


Napiszcie, jeśli macie na swoim koncie podobne historie ;) Zostawiacie w swoich kolekcjach perfumy, które nie są do końca Wasze albo są szalenie nietrwałe czy pozbywacie się ich na rzecz innych chciejstw?


poniedziałek, 13 października 2014

Moje perfumy - jesień 2014

Jesienią lubię nosić perfumy smutne, kojarzące się z nostalgią, pozbawione słodyczy i zdecydowanie wyraźniejsze niż letnie. Wybieram zapachy, które fantastycznie wybrzmiewają w wilgotnym powietrzu, w deszczu. Mogę ich spokojnie używać w innych porach roku, ale to jesienią brzmią najbogaciej i najpełniej. Oto moja ukochana czwórka:



 Lalique Amethyst (edp)

W teorii:
kategoria: kwiatowo-owocowa
nuty głowy: czarna porzeczka, jagoda, jeżyna, morwa, truskawka
nuty serca: piwonia, pieprz, ylang ylang, róża
nuty bazy: piżmo, wanilia, nuty drzewne

W praktyce:
Jedne z nielicznych ciekawych perfum w kategorii kwiatowo-owocowej. Muszę jednak przyznać, że z tym zapachem łączy mnie relacja typu love-hate, bo kilkukrotnie wyzbywałam się w popłochu jego odlewek lub flaszek, by za kilka miesięsy wracać doń z podkulonym ogonem. Amethyst rozpoczyna się potężnym uderzeniem leśnym owoców, które stopniowo łagodnieją podbite różą i piwonią, by na koniec zatonąć w drzewno-piżmowej bazie. Perfumy te przywodzą na myśl wilgotne, leśne knieje i muszę przyznać, że są bardzo oryginalne i niepowtarzalne. W ogóle uważam, iż Lalique tworzy piękne i niebanalne zapachy i warto je poznać bliżej. Obecną flaszkę nabyłam w super promocji w sklepie merlin.pl - za 50 ml zapłaciłam około 80 zł.




Salvatore Ferragamo Attimo (edp)

W teorii:
kategoria: kwiatowe
nuty głowy: lotos, gruszka
nuty serca: piwonia, plumeria, gardenia
nuty bazy: cedr Virginia, paczula, piżmo

W praktyce:
Attimo  to kwintesencja słowa "kwiatowy". Lubię kwiatowe perfumy, bo z reguły są wytrawne, pozbawione słodkości, jednak wiele kompozycji z tej kategorii potrafi dusić i mdlić poprzez nadmiar białych kwiatów.  Perfumy Ferragamo na szczęście pozbawione zostały dusznych  akordów jaśminu, lilii czy tuberozy, a twórca w zamian oparł kompozycję na ostrej, charakternej gardenii. Gardenia jest zdecydowanie królową w Attimo, ale wdzięcznie wtórują jej lotos i piwonia, wzbogacając zapach. Perfumy te są niezwykle eleganckie i pasują na formalne okazje, ale wspaniale sprawdzają się też na co dzień. Szczególnie lubię je nosić w chłodne, ale słoneczne dni. Moje 30 ml nabyłam na promocji w Sephorze za 129 zł. 




Yves Saint Laurent Parisienne (edp)

W teorii:
kategoria: kwiatowo-drzewno-piżmowe
nuty głowy: żurawina, winyl, jeżyna
nuty serca: róża damasceńska, piwonia, fiołek
nuty bazy: paczula, drzewo sandałowe, wetyweria, piżmo

W praktyce:
Parisienne to dla mnie perfumy, które nosić mogę tylko i wyłącznie w jesienne, deszczowe, zamglone dni. Kiedy jest za ciepło albo za słonecznie brzmią dla mnie za ostro i za sztucznie, kiedy natomiast temperatura spada do koło 5-10 stopni, a powietrze przesycone jest wilgocią perfumy Yves Saint Laurent układają się przepięknie... W pierwszych akordach wybrzmiewają mokrymi, zgniecionymi czerwonymi owocami, które stopniowo przechodzą w wonne piwonie i róże. Całość jest oryginalna i dosyć ostra - chyba przez tajemniczy akord winylu. Niekiedy Parisienne zaczynają dymić, niczym palone jesienią kolorowe liście. Mimo iż są to perfumy słodkie, wydają się szalenie smutne. Kojarzą mi się z utraconą miłością, przedwcześnie zakończonym romansem, czymś, co trwało krótko i bezpowrotnie minęło. Uwielbiam jesień za to, że tak pięknie daje rozwijać się Paryżance... I ten boski flakon... Zakupiłam je za około 200 zł/90 ml w perfumerii wystawiającej towar na allegro.



Aura Loewe (edp)

W teorii:
kategoria: orientalno-kwiatowe
nuty głowy: różowy pieprz, czerwona porzeczka, liście fiołka, bergamotka
nuty serca: jaśmin, narcyz, irys, róża
nuty bazy: cedr, malina, drzewo sandałowe, skóra

W praktyce:
Aura Loewe to mój najnowszy nabytek. Zapach wybrzmiewa przede wszystkim suchą różą wymieszaną z charakternym pieprzem, a całość zbudowana jest na drzewnej, otulającej bazie. Perfumy te są lekko kremowe, ocieplające, ale w granicach, jakie akceptuję. Ogrzeją mnie w zimne popołudnia, ale nie zdominują, nie przyduszą. Pachną przyskórnie i  bardzo intymnie. Uwielbiam je nosić w deszczowe, chłodne dni. Są bardzo trwałe. Posiadam tester 80 ml, który zakupiłam w internetowej perfumerii Paco Parfum Company za 165 zł.




Szczerze mówiąc, kiedy uzupełniłam zapasy jesiennych zapachów, nie mogłam doczekać się końca lata. U mnie zdecydowanie wybór perfum zależy od pory roku. A jak jest u Was? Też kierujecie się pogodą czy raczej okazją i nastrojem? :)