czwartek, 4 grudnia 2014

Love-hate relationship czyli perfumowe rozstania i powroty ;) cz. I Amethyst Lalique

Zaciągniecie się jakimś zapachem, myślicie o nim dzień i noc, śnicie o nim, każdą wolną chwilę spędzacie na wyobrażaniu sobie flakonu na półeczce. Przerzucanie się na jedzenie chleba z margaryną, wmawiacie sobie, że wcale nie potrzebujecie nowego płaszcza na zimę (wszak stary ma dopiero pięć lat ;)), wrzucacie  oszczędzone złotówki skrupulatnie do świnki i wreszcie... jest!!! Upragniony, ukochany, wyśniony zapach pojawia się w Waszej kolekji. Mija kilka tygodni/dni/godzin i nagle zdajecie sobie sprawę, że to nie to. Książe z bajki okazał się żabą i trzeba się go pozbyć w przyspieszonym tempie ;) Znacie to? Na pewno, dzień jak co dzień z życia  perfumoholika ;). Ale czy zdarza się Wam, tak jak mi, po czasie zatęsknić za "żabami" i i zdecydować się na przeprosiny i ponowny zakup? W pierwszej części cyklu "Love-hate" przedstawiam Wam iście telenowelowe przeprawy z:

Amethyst Lalique


     Kilka lat temu, kiedy czytałam recenzje i opisy słynnego zapachu z domu Lalique, byłam pewna, że z tego musi być miłość :) Zdobyłam na allegro małą odleweczkę, powąchałam i... no niestety. Nie czułam żadnych  pożądanych przez mój nos  owoców leśnych, ani pięknych róży i piwonii... Odnotowąłam tylko i wyłącznie pieprz. Użyłam odlewki może raz i szybko się z nią pożegnałam, wpisując Amethyst w rubrykę "Nie dla mnie". 
     Parę miesięcy później, przy okazji jakiejś wizażowej rozbiórki pojawiła się opcja dołożenia do zamówienia  kilku mililitrów Amethystu i stwierdziłam - czemu nie ;) Bez zbytniego entuzjazmu psiknęłam troszkę na nadgarstek i ... oniemiałam ;) W trybie przyspieszonym poleciałam do kompa i zamówiłam od razu z grubej rury całą setkę! Tym razem faktycznie czułam woń mokrych, leśnych jagód, połączoną z majestatycznymi kwiatami - cud nad cudami! Przez kilka dni chodziłam totalnie zamroczona pięknym zapachem, będąc pewna, że to perfumy mojego życia. Rzeczywistość dopadła mnie po jakimś tygodniu w tramwaju. Było wtedy wyjątkowo duszno, bolała mnie głowa, a piżmowa baza Lalique ułożyła się na mnie jakoś wyjątkowo chemicznie, sztucznie i przytłaczająco. Potem ilekroć psikałam się Amethystem, wychodziły na wierzch właśnie te plastikowe, płaskie tony. Nie mogłam tego znieść. Flaszka poszła na allegro ze zużyciem może dwóch mililitrów, a odlewkę oddałam mamie ;)
     Wiele miesięcy później poczułam Amethyst właśnie od mojej mamy. Pachniał cudownie - owocowo, mokro, tajemniczo, bardzo przestrzennie. Poprosiłam ją, by użyczyła mi kilku kropel - i znów zostałam trafiona. Musiałam mieć je ponownie! Zaczęłam przeglądać oferty i okazało się, że mogę je dostać w jakiejś hiper-super-promocji za 80 zł/50 ml. Tym sposobem ponownie stałam się właścicielką uroczej fioletowej buteleczki :)
     Nie noszę ich zbyt często, ale jak widzicie zużycie jest juz widoczne. Uważam też, że na mojej mamie pachną sto razy lepiej niż na mnie (tak świeżo i naturalnie!!! wielkie zazdro!!!), ale na pewno więcej się ich nie pozbędę. Weszły do mojej stałej kolekcji i są jej ważnym elementem, jako jeden z nielicznych przedstawicieli kategorii kwiatowo-owocowej w moich zbiorach.

A Wy znacie/lubicie ten zapach? A może macie podobne przeprawy z perfumami? W kolejnej części opowiem Wam o romansie z Parisienne YSL :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz